W Zipquirze targ odbywa się we wtorki. Już wcześniej byłam w tym miejscu, przeszłam przez halę na przestrzał jak przeciąg, swoje też usłyszałam (okrzyk ‘mamita’!), postraszył mnie widok brudnej lalki leżącej na wozie do transportowania warzyw i owoców, zachwyciła kupa metalowych rupieci.
Minęłam jednego z wielu leniwych psów, których najedzone ciała prawie porastają brudne chodniki, minęłam półnagiego mężczyznę, cieszącego się darmowym złotem słońca.
Życie tu wraca we wtorki.
Pod dachem pojawiają się sprzedawcy razem z górami owoców, o których nigdy nie słyszałam, kunsztownie ułożonych pagórków z warzyw, niesmacznych truskawek. Poluję na pithayę, dragonfruita, sprzedawca rozkraja owoc na miejscu, ja kosztuję i wiem, że ten smak oznacza rozkosz. W niebie, do którego trafiłam pełno jest cudów, które następnie starannie wychuchane i wypucowane trafiają do marketów w Europie ze starannie naklejonymi cenami w granicach 4 euro (jak moja ukochana pithaya, którą potem znalazłam w markecie w Hamburgu i wzięłam do ręki ze łzami w oczach).
Tak więc biegam miedzy stoiskami. Nie wiem, czy patrzeć, czy próbować, czy robić zdjęcia, więc w efekcie robię wszystko naraz. Usta kleją się od soku, oblizuję palce, nie martwię się o aparat. „Potrzymaj ten aparat proszę!”” Chcesz spróbować?””Jak to się nazywa?”.
Zachwycają mnie ogromne liście aloesu, wyrastające jak macki ośmiornicy z morza smaków. Chcę kupować egzotyczne kwiaty, ale boję się, że zwiędną, więc sadzę je w pamięci. Robię zdjęcia sprzedawcom, jeden z nich mnie opieprza, że sobie nie życzy. Uśmiecham się, przepraszam, idę dalej, kupujemy awokado – najlepsze, jakie znam, odmiana Hass, jemy na miejscu z odrobiną soli, sprzedawca wciska do torby kolejne sztuki . Później zrobię z niego guacamole z taką ilością czosnku, że niektórzy wrażliwi wylądują w łazience…
Nagle czuję zapach kawy. Słyszę terkot. Zapach kawy przeplata się z aromatem słodszym, korzennym, czekoladowym. Ogromny młynek mieli pieczone ziarna – dostrzegam wśród nich kukurydzę oraz ziarna kakaowca.
- To jest polecane dla młodych par – wyjaśnia sprzedawca. To afrodyzjak – zupełnie spokojnie dodaje mężczyzna.
Rozkoszuję się zapachem tuż z malutkiej galerii nad kadzią z tajemniczym brązowym proszkiem. Pieści mnie jak najdoskonalsze perfumy. Wychodzę z targu z dwiema srebrnymi torebkami – w jednej mam świeżo mieloną kolumbijską kawę, w drugiej „czekoladę” z pieczonych ziaren, cynamonu i tajemniczej słodyczy.
- Czy chcesz kupić więcej owoców?
- Nie, właśnie o to chodzi, aby zrobić to raz, w odpowiedniej chwili.Tyle jest jeszcze do skosztowania...
- Nie, właśnie o to chodzi, aby zrobić to raz, w odpowiedniej chwili.Tyle jest jeszcze do skosztowania...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz:)