Budzę się. Nie pamiętam snu, widzę tylko, że jest dzień, bo świetliki w suficie przepuszczają blade światło. Nocami po dachach biegają koty, a brzmi to tak, jakby ktoś walił młotkiem w blachę. Ubieram się, przemykam do łazienki, a potem na śniadanie. Kolumbijskie rodziny jedzą razem, ale ja budzę się ostatnia, nieśmiało drepczę do stołu i jedząc krzyczę, że wszystko mi smakuje.
Mleko jak czekolada
Kolumbijskie jedzenie jest rico. Jest tłusto, jest słodko...
Najczęściej na śniadanie dostaję kubek czekolady, tinto - słodkiej, słabej kawy, która nie smakuje kawą lub panelli, napoju z brązowego cukru. Do tego cudowna arepa – ciepły, smażony kukurydziany placuszek z serem. Arepa w domu (najlepsza!), arepa na szybkacza w centrum handlowym, arepa od ulicznego sprzedawcy - nie, nie mam już miejsca, ale jeszcze wcisnę.A jem dużo, przy okazji śniadania zawsze napełniam się owocami – najczęściej trafia mi się papaya i miodowy melon. Po śniadaniu toczę się, ale nie, tu trzeba iść na miasto i pożerać... oczami.
Pierwszy przystanek to stoisko ze świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym Niewielkie, zzieleniałe pomarańcze są miażdżone, płyną ich rajskie soki, a my pijemy je jak słoneczny wywar. W Bogocie to mistyczne doznanie blaknie, jest drożej, a sprzedawcy rozcieńczają sok.
W domach, na ulicach czy knajpkach pija się soki lub koktajle, ponieważ niektóre owoce nadają się głównie do tego. Wspaniałe kształty i faktury są redukowane do cieczy. I nie obroni się nawet kolczasta guanabana, bardzo popularna w formie płynnej.
Królowa Areguipa
Drugi przystanek to straganik, na którym nęci oblea (w naszych sklepach znalazłam swojsko brzmiące „oblaty”), słodki wafel, kupowany prosto z ulicy – sprzedawczyni go wam wysmaruje w środku czym chcecie, dżemem, miodem, posypie kokosem, sklei obydwie połówki arequipe, czyli masą krówkową. Ta sama masa wypłynie z miękkiego ciała sera, z którym spotkają się moje zęby. Queso con arequippe to tutaj jedna z przekąsek, zaskakująca, pyszna. Z resztą to nie jedyna taka nietypowa para...
Pija się czekoladę, w której żywota dokonuje kawałek rozpuszczającego się sera (tego doznania nie znam). Zjada się kubeczki pełne pokrojonych owoców, polane śmietanką, miodem i posypane....serem. Serwuje się mleczną zupę z gotowanym jajkiem i świeżą kolendrą. Ogromna większość ciastek, które widywałam w sklepie i których wielką pakę przywiozłam do domu, również była mleczna. Kolumbia - kraina mlekiem płynąca.
Czas święta
Kolorowe, ozdobne, lśniące. Małych i dużych rozmiarów, mają krągłe kształty, piękne tak, że można jest lizać przez szybę. Nieodzowne przez uroczystościach rodzinnych. Torty! Zajmują przynajmniej połowę miejsca w niemalże każdej cukierni. Nie ciasta, ciastka, tylko właśnie torty. Uroczyste, czasem kiczowate, czasem eleganckie...Wydają się być jeszcze jednym dowodem na rodzinność Kolumbijczyków – suchą bułkę może kupić każdy, tortem dzielimy się z bliskimi. I świętujemy, bo nawet najskromniejsze życie może być słodkie.